Świetny film. Ale dlaczego pytam,
przez prawie dwie godziny przeżywamy z bohaterem jego dramat,
żeby przez ostatnie (zaledwie) 5 minut świętować z nim zwycięstwo?
Czy rzeczywiście życie jest tylko pogonią za szczęściem a samo szczęście jest tylko chwilą?
Brakuje mi takiej sielanki jak we Władcy Pierścieni, gdzie mamy czas porozkoszować się dobrym zakończeniem.
Szczęście powinno trwać dłużej !!!
Przecież to jeden z głównych motywów tego filmu. Szczęście, a raczej jego ulotność. Przywoływanie słów z konstytucji USA autorstwa Jeffersona o prawie człowieka do życia, wolności i POSZUKIWANIU szczęścia. Tak samo na koniec bohater powiedział coś w stylu "A ten rozdział mojego życia, bardzo krótki, nazwany jest szczęściem".