Nobuhiko Obayashi jest specyficznym reżyserem i nie można patrzeć na ten film jak na ekranizację książki. Owszem, historia jest oparta na powieści, ale Obayashi nigdy nie traktował książkowych podstaw literalnie i tworzy filmy bardzo magiczne, z niesłychanym klimatem i z mnóstwem szurniętych pomysłów, charakterystycznych wyłącznie dla niego. Tak jest z prześlicznym, bajkowym, ale jednocześnie i absurdalnie krwawym "Hausu", tak jest też z obiema wersjami "Tenkosei", opowieści o dziewczynie, która zamienia się z kolegą z klasy osobowościami.
"Ijintachi tono natsu" jest podobnie szurnięty. Opowiada historię scenarzysty, który zupełnym przypadkiem trafia na ulicy na swojego ojca i idzie z nim do domu, gdzie czeka na nich matka. I wszystko byłoby pięknie, tyle że rodzice zginęli, gdy bohater miał 12 lat. Odtąd chodzi więc do nich i nasładza się rodzinna atmosferą, ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Jednocześnie jednak jest świadom, że być może dłuższy kontakt z rodzicami może się dla niego bardzo źle skończyć, bo w końcu są oni nie ze świata żywych. Zresztą przestrzega go przed tym dziwna sąsiadka bohatera, która dość bezczelnie wprosiła mu się do łóżka.
Film jest po prostu piękny i nawet jeśli nie do potrafi oddać książki, to z całą pewnością jest w stanie stworzyć opowieść pełną magii i ciepła. No i - co najważniejsze - w sumie nie jest to żaden horror, nawet wobec obcowania z duchami, a zwyczajne fantasy. Jak dla mnie - absolutnie zasłużone 8/10